W środę miałam sen. Ogromna stołówka, jakieś spotkanie bliżej niekreślonego stowarzyszenia. Byłam z koleżanką z pracy. Nagle siedzący przed nami blondasek odwraca się, uśmiecha i ... okazuje się, że to Leonardo DiCaprio we własnej osobie. Nie śniłam o nim od czasów wczesnego liceum, gdy był moim idolem i bożyszczem, a oblepione jego plakatami ściany wołały o litość. Okazało się, że przemiły z niego facecik. Pożartowaliśmy, pośmialiśmy się, wymieniliśmy się (!!!) autografami, a ja na fali tej dzikiej radości dałam mu swego maila. Obiecał napisać. Pożegnaliśmy się, i zostałyśmy same- ja i moja koleżanka, zawiedziona, że nie podałam Leo i jej maila.
Wiadomość z ostatniej chwili: do tej pory żadnego maila nie dostałam :(
Nika
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz